Czy wysoka frekwencja w wyborach parlamentarnych świadczy o determinacji społeczeństwa do zmiany? Czy o tym, że partiom opozycji udało się zyskać zaufanie obywateli?

Tego nie sposób wyważyć. Z jednej strony zdecydowanie było poczucie, że rządy PiS należy zakończyć. To pokazywały sondaże na wiele miesięcy przed wyborami. Wyraźna większość mówiła, że nie będzie głosowała na PiS. W tej mobilizacji możemy dostrzec silną wolę zmiany rządu i odwrócenia kierunku, w którym zmierzała Polska pod rządami PiS. To wiąże się też z zaufaniem do trzech głównych sił opozycyjnych, które wygrały wybory. Dlatego, że obiecały radykalne odwrócenie tendencji autorytarnych i antyeuropejskich, które widać było w polityce PiS. Potrzebne było przekonanie wyborców, że opozycja jest w stanie zupełnie inaczej rządzić Polską. Element zaufania udało się opozycji zbudować – bez niego nie byłoby takiej mobilizacji kobiet i młodzieży. Społeczeństwo zaufało partiom opozycyjnym, że są w stanie wdrożyć inną politykę niż ta, którą prowadzi Jarosław Kaczyński.

Opozycja złożyła wiele obietnic wyborczych, ale niektóre z nich się wykluczają z uwagi na różnice programowe między partiami. Czy to może rodzić w przyszłości kłopoty?

Kłopoty będzie rodził przede wszystkim stan finansów publicznych, które nowy rząd odziedziczy po ośmiu latach rządów PiS. Istotne są zwłaszcza ostatnie lata, w których sytuacja gospodarcza się pogarszała, a jednocześnie w niekontrolowany sposób rosły wydatki publiczne. Opozycja nie zna jeszcze do końca stanu budżetu, ale to będzie zasadnicza przeszkoda w realizacji obietnic. Część obietnic opozycji polegała na uspokojeniu wyborców PiS, że pewne przywileje socjalne są bezpieczne. Mowa tu przede wszystkim o 500+ i dodatkowych emeryturach. Dla nowego rządu dużym problemem będą więc obietnice związane z podnoszeniem podatków. Pierwszym takim wyzwaniem będzie podwyższenie płac w administracji i pensji nauczycieli. To będzie trudny moment dla nowej większości. Skąd wziąć pieniądze na nowe wydatki, gdy nie obniży się innych? Są też jednak obietnice programowe, które nie wymagają zwiększania wydatków. Przede wszystkim kwestia liberalizacji prawa aborcyjnego. To wymaga zgody wśród opozycji.

Ale kwestia aborcji poróżniła Lewicę i Koalicję Obywatelską z Trzecią Drogą.

To będzie coś, z czym koalicja musi się uporać i stworzyć zadowalający kompromis, który nie będzie powrotem do kompromisu sprzed 2020 roku. Większość wyborców Lewicy i KO wyraźne zasugerowała, że chce większych praw reprodukcyjnych. Z tego, co rozumiem, to Trzecia Droga nie mówi „nie” – chodzi raczej o procedurę tych zmian.

Czyli referendum?

To pomysł bardzo kontrowersyjny ze względu na to, jak wielki nacisk został położony na tę kwestię. Tego tematu nie będzie dało się łatwo obejść. Pozostali koalicjanci oraz opinia publiczna powinni wywierać na Trzecią Drogę silny nacisk, żeby ta obietnica została zrealizowana maksymalnie szybko. Na tyle szybko, na ile pozwolą siły zewnętrzne. Można domniemywać, że zmiany ustawowe będzie wetował prezydent Duda. Być może także TK Julii Przyłębskiej będzie chciał się wypowiedzieć w tej kwestii. Głównym wyzwaniem, żeby zliberalizować prawo aborcyjne, nie są spory wśród opozycji, tylko te dwie instytucje: TK i prezydent.

Czy obecny spór polityczny i wynik wyborczy spowodują jeszcze większy podział w społeczeństwie?

Stres pozostanie z nami na długo. Głębokiego podziału politycznego, który istnieje w Polsce, tak łatwo zakopać się nie da, tym bardziej że ma on charakter pokoleniowy. Te podziały będą istniały też przy stołach rodzinnych, choć istnieje pewnego rodzaju tabu, żeby podczas świąt nie wspominać o polityce, bo wiadomo, jak to się kończy. Zatraciliśmy zdolność rozmawiania o polityce w dużej mierze przez to, że te podziały są nacechowane bardzo mocnym językiem emocjonalnym. Trudno przy takim nastawieniu prowadzić rozmowę. Politycy powinni dać przykład zmiany języka, chociaż będzie to niełatwe, bo nie sądzę, żeby w ktokolwiek w PiS był tym zainteresowany. Przykład idzie z góry i przenosi się na całe społeczeństwo. Zmianą na lepsze byłoby wyłączenie wzmacniaczy dyskursu podziału. Czyli przede wszystkim mediów publicznych. To instytucja, która napędza i wzmacnia istniejące w społeczeństwie podziały, a czasem wręcz tworzy nowe. Wszyscy odetchniemy z ulgą, jeśli media publiczne uda się tak zmienić, żeby nie były tubą jednej partii i przestały być głosem tej nienawistnej propagandy, jaką były przez ostatnie osiem lat.